W niedzielny poranek poszłyśmy na targ kupić trochę warzyw i owoców na obiad. Skończyło się na tym, że wracałyśmy do mieszkania ciągnąc za sobą kilogramy pomidorów, ogórków, brzoskwiń, czereśni, młodej cebulki, ciepłego jeszcze chleba i na samym wierzchu zawiniętej w papier lawendy i słoiczku z plastrem miodu. Targ w Sybinie tak się nam spodobał, że robiłyśmy tam zakupy każdego dnia. A nasz skromny budżet wcale na tym nie ucierpiał:-) Za to brzuchy urosły:D Pamiętam jeszcze jak kupowałyśmy lawendę u chłopca w lawendowej koszuli, Marta zrobiła zdjęcia a staruszka, która stała obok krzyknęła w jego stronę: „ej zobacz Twoje zdjęcia polecą do Niemiec”. Nie wiem do tej pory jak to się stało, ale nie dość, że jakoś to rumuńskie zdanie zrozumiałam to jeszcze w pełni oburzona zdołałam odkrzyknąć zlepką romańskich języków, „nie do Niemiec, ale do Polski”!
Po obiedzie poszłyśmy spacerem do muzeum „Astra”. Mieści się ono na obrzeżach miasta i szczerze mówiąc, można tam spędzić cały dzień. W skład muzeum „Astra” wchodzi Muzeum etnografii i sztuki ludowej, Muzeum etnografii powszechnej, Muzeum kultury siedmiogrodzkiej i Muzeum techniki ludowej.
Wieczorem wróciłyśmy do mieszkania i do późna w nocy siedziałyśmy w kuchni wraz ze współlokatorkami Andry. Przyjechały one z domu obładowane słoikami z jedzeniem, całkiem jak my w Krakowie:-) Najbardziej nam smakowały domowe nalewki:-) Studentki z Rumunii poczęstowałyśmy owocami, na których moja ciocia wcześniej robiła różne trunki a później dała mi słoik takich pyszności. Wzięłam ten słoik ze sobą na ciężkie chwile, ale skoro takie nie przyszły to otworzyłyśmy go w Sybinie (przynajmniej plecak będzie lżejszy:-) A propos ciężkiego plecaka, wyjęłyśmy również z niego puszkę z kukułkami, herbatą i cztery słoiczki miodu wprost z Krakowskiego Kredensu. Kukułki, jako że środek miał posmak alkoholowy zniknęły od razu ze stołu, herbatę zostawiłyśmy sobie na rano, a miody Andra postanowiła przechować na zimę (do rana słoiki już były puste:-)
AM
Po obiedzie poszłyśmy spacerem do muzeum „Astra”. Mieści się ono na obrzeżach miasta i szczerze mówiąc, można tam spędzić cały dzień. W skład muzeum „Astra” wchodzi Muzeum etnografii i sztuki ludowej, Muzeum etnografii powszechnej, Muzeum kultury siedmiogrodzkiej i Muzeum techniki ludowej.
Wieczorem wróciłyśmy do mieszkania i do późna w nocy siedziałyśmy w kuchni wraz ze współlokatorkami Andry. Przyjechały one z domu obładowane słoikami z jedzeniem, całkiem jak my w Krakowie:-) Najbardziej nam smakowały domowe nalewki:-) Studentki z Rumunii poczęstowałyśmy owocami, na których moja ciocia wcześniej robiła różne trunki a później dała mi słoik takich pyszności. Wzięłam ten słoik ze sobą na ciężkie chwile, ale skoro takie nie przyszły to otworzyłyśmy go w Sybinie (przynajmniej plecak będzie lżejszy:-) A propos ciężkiego plecaka, wyjęłyśmy również z niego puszkę z kukułkami, herbatą i cztery słoiczki miodu wprost z Krakowskiego Kredensu. Kukułki, jako że środek miał posmak alkoholowy zniknęły od razu ze stołu, herbatę zostawiłyśmy sobie na rano, a miody Andra postanowiła przechować na zimę (do rana słoiki już były puste:-)
AM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz