Wyświetl większą mapę
Przez całą noc różni ludzie wchodzili do naszego pokoju i albo wpuszczali nam kota, albo namawiali na imprezę, albo zadawali różne pytania i na siłę chcieli nas obudzić. O 6 rano kiedy zadzwonił budzik i miałyśmy zebrać się na pociąg zdecydowałyśmy, że mamy wszystko gdzieś i śpimy dalej. Poza tym słyszałyśmy, że impreza jeszcze się nie skończyła i nie chciałyśmy przechodzić przez tłum ludzi i odpowiadać na mnóstwo pytań. Wyłączyłyśmy komórki i spałyśmy dalej…do 7 rano. O 7 do pokoju weszła dziewczyna z dwoma chłopakami. Bez słowa sprzeciwu kazali nam wstawać z łóżka i dołączyć do kończącej się już imprezy. Był dzień i wszystko wyglądało jakoś lepiej… Szybko się ubrałyśmy i o 7:10 byłyśmy już w salonie, w którym nie było nikogo… Za chwilę przyszedł do nas jakiś chłopak, który wyjaśnił, że właśnie wszyscy zasnęli, ale on jeszcze trzyma się na nogach i może nam towarzyszyć. Przedstawił się jako Jawkata i o 8 rano wyciągnął nas do miasta. Miałyśmy pociąg do Kazanłyku o 11 i Jawkata koniecznie chciał nas oprowadzić po Ruse. Poszliśmy do centrum, a później do portu. Po drodze mijaliśmy liczne sklepy, z których Jawkata przynosił dla nas słodycze, a dla siebie piwko. Przez całą drogę opowiadał nam o Ruse, pracy w porcie i bułgarskiej zabawie. Dowiedziałyśmy się, że Ruse to najlepsze miasto w całej Bułgarii. Wszystko co ważne można tam znaleźć, czyli dobrych ludzi i przestrzeń do życia. Jawkata nie wyobrażał sobie przeprowadzki do innego miasta w Bułgarii, a już na pewno nie chciałby nigdy zamieszkać w Sofii. To co kochał w życiu miał w Ruse, tam się urodził i chciał tam zostać. Rozmawialiśmy dość długo o bułgarskiej mentalności, młodych ludziach w Bułgarii i pracy w porcie. Mimo strasznej czkawki (nawet nauczyłyśmy go zdania: „Jawkata ima pijacka czkawka”:) Jawkata opowiadał nam o Dunaju – oprócz przyjaciół najważniejszej rzeczy w jego życiu. Wracając do mieszkania zatrzymaliśmy się w małej cerkwi. Jawkata powiedział nam, że każdego dnia jak wraca z portu („żywy i zdrowy”) dziękuje św. Mikołajowi. W kościele prawosławnym święty z Miry jest patronem rybaków, żeglarzy i flisaków. Zbliżała się 11 i musiałyśmy spieszyć się na pociąg. Na dworzec odprowadzili nas Boriana i Jawkata. Siedziałyśmy już w przedziale kiedy nagle przybiegł Jawkata i przez okno podał nam prowiant na drogę. W reklamówce była kostka bułgarskiego sera i dwie kiełbasy:D
Do Kazanłyku jechałyśmy bardzo specyficznym pociągiem. Był on bardzo szeroki miał siedzenia tylko po jednej stronie. Wydawało się, że jesteśmy w poczekalnie dworcowej.
Nie było to połączenie bezpośrednie. Musiałyśmy się przesiąść w Tulowie. W pewnej chwili podeszła do nas młoda dziewczyna i zapytała czy może usiąść koło nas. Marta akurat jadła bułkę więc tylko przytaknęła głową. Zdziwiona Bułgarka poszła szukać innego wolnego miejsca… My, studentki bułgarystyki, obeznane w zwyczajach, historii i geografii kraju byłyśmy pewne, że tylko głupi turyści mylą się z potakiwaniem i kiwaniem głową w Bułgarii… Tak naprawdę, to przez cały czas pobytu w Bułgarii spotkało nas setki sytuacji, w których nie mogłyśmy sobie poradzić z naszymi głowami. Chociaż niektóre z nich wspominamy bardzo mile. W Rodopach każdego wieczoru zapraszane byłyśmy na rodzinne biesiady i kiedy „djado Ivan” pytał nas czy dolewać rakijki a my z grzeczności odpowiadałyśmy, że nie, że już wystarczy i kiwałyśmy głowami. A djado najwyraźniej nie dosłyszawszy naszych słów brał butelkę i napełniał nam szklanki:-)
W Kazanłyku na dworcu przywitał nas Hristo z grupą swoich znajomych. Poszłyśmy do jego mieszkania i tam dowiedziałyśmy się, że jedzie on wieczorem z tatą do Turcji a my będziemy spać u jego kolegi. Zabraliśmy plecaki i Hristo zaprowadził nas do mieszkania Veska. Droga nam się strasznie dłużyła, plecaki ciążyły. Zapytałam czy Vesko mieszka sam, czy z rodziną. Hristo powiedział, że tak naprawdę nie wie bo nigdy u niego nie był… Miałyśmy ochotę obrócić się i wsiąść w byle jaki pociąg, albo poszukać taniego hotelu. Szłyśmy do jakiegoś faceta, o którym nie miałyśmy pojęcia i który nie miał nic wspólnego z couchsurfingiem. W końcu doszłyśmy do osiedla, na którym mieszkał Vesko. Spotkaliśmy się z nim na skrzyżowaniu i razem poszliśmy do mieszkania. Vesko wynajmuje je sam i żeby zaoszczędzić nie ma prądu i gazu. Jeszcze do nas nie dotarło co to znaczy gdy Vesko pocieszył nas, że specjalnie kupił zestaw świeczek. O łazienkę też nie zdążyłyśmy się zapytać bo już byłyśmy prowadzone do następnego mieszkania (na szczęście w tym samym bloku), w którym mogłyśmy wziąć prysznic. Później Vesko powiedział nam, że chciał się już wyprowadzić od rodziców, a że jest sam, nie chciał mieszkać daleko od rodziny i wynajął mieszkanie w tym samym bloku 3 piętra niżej. Trochę było nam głupio chodzić do obcej rodziny pod prysznic, ale wszyscy byli bardzo sympatyczni i szybko zaaklimatyzowałyśmy się w Kazanłyku. Pierwszego dnia poszliśmy razem z Veskiem i Hristem na zupę fasolową i zagorkę, a później na rakiję i koncert rockowego zespołu z Kazanłyku. Wracałyśmy do mieszkania późno w nocy. Kazanłyk jest dość małym miastem i wszędzie można dojść na piechotę. Gdy doszliśmy do mieszkania i zapaliliśmy świeczki zobaczyliśmy, że Marty stopa jest cała z krwi. Vesko strasznie się przejął i powiedział, że jutro o świcie pobiegnie do apteki a teraz może tylko pomóc Marcie kremem „najlepszym na wszystko”. Przy świetle z dwóch świeczek niewiele było widać i stwierdziłyśmy, że idziemy spać, a jutro się pomyśli co zrobić z tą nogą.
AM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz