Wyświetl większą mapę
Nasz pierwszy dzień podróży zaczął się bardzo wcześnie. Już o 6 rano wstałyśmy żeby jeszcze raz sprawdzić ciężkość plecaków (tak wciąż były za ciężkie!) i wyrzucić niepotrzebne rzeczy, a także przygotować śniadanie. O 7.28 byłyśmy już na dworcu w Krakowie i autobusem pojechałyśmy do Zakopanego. A w Zakopanem od rana gwarno jak na wiejskim bazarze. Przewoźnicy przekrzykują się namawiając leniwych turystów na przejażdżkę bryczką czy busikiem w malownicze okolice miasta. Na każdym rogu stoją właściciele kwater prywatnych i wymachują przed przyjezdnymi tablicami z wielojęzycznym napisem "wolne pokoje". A my uciekamy na zieloną łączkę i wyciągamy z plecaków smakołyki na śniadanie… są i jajka na twardo i kabanosiki:-)
O 11.30 wsiadamy do autobusu, który wiezie nas do Popradu. Po drodze mijamy słowackie wioski i obiecujemy sobie, że kiedyś musimy tu przyjechać. Z dala od turystycznego zgiełku, blisko do rytmu życia tutejszych górali.
W Popradzie zatrzymujemy się tylko na dworcu kolejowym. Pociąg do Koszyc odjeżdża za kilka minut. Specjalnie wybieramy wolne połączenie (ku zdziwieniu kasjerki) żeby móc do woli robić zdjęcia z okien wagonu. Przejeżdżamy przez małe miasteczka z czerwonymi dachami, poprzemysłowe skupiska fabryk, które straszą już z daleka i cygańskie wioski, dość często spotykane w tej części Słowacji.
Przed 16 jesteśmy w Koszycach. Na dworcu zostawiamy bagaże i idziemy zwiedzać miasto, przyglądać się ludziom, włóczyć się po brukowanych uliczkach i robić mnóstwo zdjęć:-) Wysyłamy również sms do naszego pierwszego hosta. Jest nim Francuz tymczasowo pracujący na Słowacji. Po krótkiej chwili dostajemy od niego wiadomość, że musi zostać trochę dłużej w pracy i czeka na nas po 20. Okazuje się, że jego mieszkanie jest w centrum Koszyc i nie będziemy musiały przemierzać połowy miasta w poszukiwaniu zapisanego adresu.
W mieszkaniu Romaina trochę odpoczywamy. Romain robi nam kolację i opowiada o swoim życiu. Okazuje się, że był kiedyś na stypendium na AGH-u w Krakowie i wciąż myśli o powrocie do dawnej stolicy Polski:-) A tymczasem pracuje w Koszycach i próbuje się jakoś zaaklimatyzować w słowackim miasteczku. Mówi, że nie jest to łatwe. Wcześniej pracował w Meksyku i teraz Słowacy wydają mu się trochę skrytym narodem. Do późna siedzimy w kuchni i oglądamy zdjęcia z Meksyku. Kto wie, może uda nam się tam kiedyś dojechać:-)O 11.30 wsiadamy do autobusu, który wiezie nas do Popradu. Po drodze mijamy słowackie wioski i obiecujemy sobie, że kiedyś musimy tu przyjechać. Z dala od turystycznego zgiełku, blisko do rytmu życia tutejszych górali.
W Popradzie zatrzymujemy się tylko na dworcu kolejowym. Pociąg do Koszyc odjeżdża za kilka minut. Specjalnie wybieramy wolne połączenie (ku zdziwieniu kasjerki) żeby móc do woli robić zdjęcia z okien wagonu. Przejeżdżamy przez małe miasteczka z czerwonymi dachami, poprzemysłowe skupiska fabryk, które straszą już z daleka i cygańskie wioski, dość często spotykane w tej części Słowacji.
Przed 16 jesteśmy w Koszycach. Na dworcu zostawiamy bagaże i idziemy zwiedzać miasto, przyglądać się ludziom, włóczyć się po brukowanych uliczkach i robić mnóstwo zdjęć:-) Wysyłamy również sms do naszego pierwszego hosta. Jest nim Francuz tymczasowo pracujący na Słowacji. Po krótkiej chwili dostajemy od niego wiadomość, że musi zostać trochę dłużej w pracy i czeka na nas po 20. Okazuje się, że jego mieszkanie jest w centrum Koszyc i nie będziemy musiały przemierzać połowy miasta w poszukiwaniu zapisanego adresu.
AM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz