Kolejny poranek z kawą i chlebem z miodem. Najbardziej zadziwia nas śniadanie, jakie serwuje sobie Roshi: do miski z herbatą ziołową pokruszył bułkę, dosłodził miodem, wrzucił spory kawał sirene (który jest słony!), wszystko razem pomieszał i nie zauważając naszych skonsternowanych spojrzeń zapytał, czy chcemy skosztować. Wykręciłyśmy się mówiąc, że jadłyśmy właśnie chleb z miodem i nie chcemy psuć tego smaku ;-)
Ten dzień postanowiłyśmy przeznaczyć na przechadzkę po Polkovnik Serafimovo i zrobieniu kilku portretów. Wieś jest zamieszkana głównie przez bardzo otwartych starszych ludzi, którzy chętnie z nami rozmawiali. Pierwszą poznałyśmy gospożę Radkę z gromadką kotów. Chwaliła się, że ma ich 10. Porobiłyśmy jej i kotom kilka zdjęć, porozmawiałyśmy, a ona traktując nas niczym rodzone wnuczki dała nam po 10 leva na słodycze i swój adres abyśmy przesłały jej zdjęcia i napisały list. Później poznałyśmy przy cerkwi gospożę Marię. Wpuściła nas na zwiedzanie i dała nam po ikonce św. Jerzego – patrona owej cerkwi. Okazało się, że to nie było ostatnie spotkanie z gospożą Marią. Jakiś czas później spacerując po coraz dalszych okolicach wsi natknęłyśmy się na dom, przed którym rosły malwy. Ja zażyczyłam sobie zdjęcie z tymi kwiatami, gdyż moje 2 imię Malwina pochodzi od nich ;-), lecz nagle z domu wychodzi Maria i mówi, że nam da kwiaty z ogródka. Gdy zorientowała się, że już nas zna, zaprosiła nas na kawę. Nie mogłyśmy odmówić, a poza tym strasznie byłyśmy ciekawe jak ma w domu. Gospoża poczęstowała nas rodopską banicą, która różni się tym, że zamiast sera jest wypełniona ryżem i zalała kawę…"tri v edno" A więc i w Rodopach odchodzi się od tradycji na rzecz wygody ;) . Potem przyszła "przyjaciółka" Marii na ploty i oczywiście obie wypytały nas o to, u kogo i gdzie mieszkamy. Tak się akurat stało, że na wierzchu miałyśmy notatnik z adresami, telefonami i nowo poznanymi słówkami. Notatnik nieopacznie wdarł się w ręce ciekawskiej gospoży Marii, która w ramach odnowienia wiejskich znajomości postanowiła zadzwonić do gospoży Wani i pochwalić się, że gości nas u siebie. Czułyśmy się okropnie!
W drodze powrotnej spotkałyśmy jeszcze dwóch dziadków koszących trawę. Nie omieszkali się wypytać nas o pochodzenie, oraz opowiedzieć kilka anegdotek z czasów swojej młodości. Jakoś udało nam się uwolnić od dziadków i wrócić do gospoży Wani, aby wytłumaczyć się jej z naszej przygody. Wania na szczęście śmiała się z całej tej historii i kazała nam się nie przejmować.
Po całodziennym łażeniu po Polkovnik Serafimovo i rozmawianiu po bułgarsku byłyśmy już nieźle wykończone, lecz to nie był koniec przygód na ten dzień. Już przez cały wieczór wszyscy nam mówili, że przyjdą na kolację zaprzyjaźnieni muzycy. Ucieszyłyśmy się, że posłuchamy ich na żywo i potańczymy choro. I rzeczywiście – na początku było fajnie, grali na gajdzie i bębenku, ale potem djado Ivan postanowił nas zeswatać z tymi muzykami i w tym celu posadził ich koło nas i bacznie obserwował ;D Przy pierwszej lepszej sposobności uciekłyśmy do naszej chatki z pająkami (same, bez rosłych rodopskich chłopców;-)
MK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz