Wyświetl większą mapę
W niedzielę rano poszłyśmy na dworzec i razem z Veskiem czekałyśmy na autobus, który miał nas zawieźć do Płowdiwu. W sumie na początku trochę nie lubiłyśmy Veska za to, że wszystko komentował zdaniem „o majko, e tova e cirk!” i nie wiedziałyśmy czy ma nas już dość i najchętniej pozbyłby się dwóch „małolat” z Polski, które spadły mu nagle na głowę. Jednak później doszłyśmy do wniosku, że był to jego specyficzny sposób bycia i że w gruncie rzeczy bardzo nas polubił:-) My jego zresztą też i pewnie nigdy nie zapomnimy rozmów o przepowiedni Majów (w którą Vesko wierzył), naturalnej medycynie (o której godzinami oglądał filmy) i życiu w Kazanłyku 30 letniego chłopaka, który po pracy wychodzi na piwo z 20 letnimi znajomymi a wieczorami idzie skorzystać z łazienki do swojej rodziny. Tylko koniecznie bez papierosa, bo mimo, że zaczyna dzień od trzech papierosów na śniadanie to nigdy w życiu nie stanąłby z papierosem przed swoim tatą…
Około południa byłyśmy w Płowdiwie. Pogoda była bardzo ładna i zdecydowałyśmy się spędzić cały dzień w mieście a wieczorem jechać pociągiem do Asenowgradu gdzie miałyśmy nocować u kolejnego Bułgara… Oprócz zwiedzania zabytkowej części Płowdiwu sporą część dnia spędziłyśmy w parku. Było naprawdę gorąco. Chciałyśmy również zobaczyć pomnik na wzgórzu, ale pani w biurze informacji ostrzegła nas żebyśmy nie chodziły tam same. Podwieczorek (pyszne tureckie desery!) zjadłyśmy na schodach przed małym sklepikiem otworzonym przy meczecie.
Wieczorem byłyśmy w Asenowgradzie. Znalazłyśmy jakąś małą knajpkę i jedząc frytki posypane białym kozim serem próbowałyśmy dodzwonić się do Roshiego. Miał on przenocować nas w Asenwogradzie przez jeden dzień. Niestety kolejna próba nawiązanie połączenia telefonicznego kończyła się niepowodzeniem. Było już późno, zaczynało się ściemniać i w końcu otworzyłyśmy przewodnik i zaczęłyśmy przeglądać oferty tanich hoteli. Okazało się, że najtańszy znajduje się po drugiej stronie miasta. Czyli musimy dojść do dworca pociągowego, a później gdzieś skręcić. Do dworca znałyśmy drogę, zabrałyśmy plecaki i ruszyłyśmy w drogę. Jak doszłyśmy na dworzec poczułyśmy, że nie mamy siły na dalsze szukanie i musimy zrobić sobie małą przerwę. Przy okazji zagadałyśmy do taksówkarzy czy daleko jeszcze do tego hotelu. Kierowca powiedział nam, że hotel zamknęli i nie mamy po co tam iść. Trochę się załamałyśmy, ale znalazłyśmy kolejny w miarę tani hotel w przewodniku i zapytałyśmy pana taksówkarza czy może tam zadzwonić i zapytać czy mają wolne pokoje. Taksówkarz na szczęście zgodził się zadzwonić ze swojego telefonu. Ucieszyłyśmy się bo miałyśmy nadzieję, że recepcjonista w rozmowie z rodakiem zaoferuje coś taniego. Jednak myliłyśmy się, cena od osoby wynosiła 40 lewa. Kierowca powiedział nam, że nic tańszego nie znajdziemy… Teraz to już naprawdę się załamałyśmy. Ale ostatkiem sił zapytałam kierowcę czy byłby tak miły i pożyczył mi telefon żebym mogła zadzwonić do Roshiego. Nasze polskie telefony wciąż nie łapały bułgarskiej sieci. Próbowałam wyjaśnić taksówkarzowi o co chodzi w couchsurfingu, ale tylko popatrzył na mnie dziwnie i powiedział, że dobrze, ale to on zadzwoni do tego Roshiego. Na szczęście od razu udało mu się nawiązać połączenie i po chwili wyjaśnienia umówiliśmy się za godzinę w kawiarni w centrum. Odetchnęłyśmy, podziękowałyśmy taksówkarzowi za pomoc, zarzuciłyśmy plecaki i już drugi raz tego dnia szłyśmy z dworca kolejowego w Asenwogradzie w kierunku centrum. Około 22:30 przyszedł po nas Roshi ze swoją żoną. W mieszkaniu trochę rozmawialiśmy i umówiliśmy się, że jutro ustalimy jak długo u nich zostaniemy i co będziemy robić. Ale zanim położyłyśmy się spać wykąpałyśmy się w łazience z wanną:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz